Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt MotoGóry

Opisy, zdjęcia, linki z podróży w 2013 roku.
Wiadomość
Autor
Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#16 Post autor: Neno »

Obiecane zaległe fotki:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Znów odnajdujemy się z Tomaszem ale tylko na chwilę... odjeżdżam, zatrzymuję się tak by trzasnąć mu fotkę i kolejny raz spotkamy się na rozwidleniu dróg.

Obrazek

Obrazek


Kolejna przełęcz:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest ciepło, bardzo! 25*C rozpieszcza nas przed czymś potwornym, przed czymś co czeka na nas późnym popołudniem. Dojeżdżam niespiesznie do skrzyżowania, w cieniu czeka na mnie śpiący Tomasz. ustalamy, że nie tracimy czasu, zjeżdżamy do wioski, tankujemy i wracamy z powrotem na nasza trasę. Trzeba tu uważać z tankowaniami bo to pierwsza stacja benzynowa na tej trasie od morza, około 120km odcinka a stacja na która zjeżdżamy też nie leży przy samej trasie jaką obraliśmy! Kolejna też nie zapowiada się zbyt szybko. Na stacji w Ispir spotykamy parkę na KTM, chyba 990, z którego cieknie paliwo po zatankowaniu. Litr, może dwa... właściciel tylko się uśmiecha, że to norma jak za dużo się naleje...a ja przeliczam to od razu na przejechane kilometry...było by tego ponad może nawet 50! Taki już jestem, nie lubię jak coś się marnuje. Tomasz chyba tez miał wyraźną ochotę przystawić butelkę do wężyka :D Co te 8,30zł/litr robi z człowieka...

Za nami 200km, czas ruszać dalej, Jezioro van wzywa, a przy nim magiczne szczyty w tym ten "nasz", z czwórka z przodu, drugi co do wysokości szczyt w Turcji, Suphan Dagi - 4053m n.p.m.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Oczywiście znów jadę sam, pewnie za karę, że marudzę ze zdjęciami. Potem muszę zasuwając wściekłym tempem a Tomasz leci sobie lajtowo oszczędzając paliwko... ale i tak pod dystrybutorem to ja mam uśmiech od ucha do ucha!
A straty odrabiałem na takich odcinkach:

Obrazek

Obrazek

Na zakrętach też dawałem z siebie wszystko!
Obrazek


150km dalej znów napełniamy nasze zbiorniki, ubieramy coś od deszczu bo wiszące chmury nie wróża nic dobrego. Ubieramy to dużo powiedziane, ubiera Tomasz, mi niewiele zostało po kradzieży a kupić nic się do tej pory nie udało...
Godzinę później muszę odpalić na nowo SPOTa, nawigację - tak nas zlało, pioruny tak strzelały, że cała elektronika się powyłączała. MP3 zalane - trzeba wysuszyć, o sobie już nawet nie wspominam, bo nie wypada. jedyne co warto wspomnieć, to darłem się z bólu jak oszalały ciskany kulkami grady sypiącymi się z nieba. jak by ktoś mnie szpilkami kłuł, nie pomogło, że zwolniłem do 30km/h - raz z bólu, dwa, że na tyle pozawalała widoczność... Życie jest piękneeee - pomyślałem ;)

Po zmierzchu temperatura spada poniżej zera, mokre ciuchy potęgują tylko uczucie zimna i jest już pewne, że tego dnia znów nie dojedziemy tam gdzie planowaliśmy. Z przydrożnego "kranika" tankujemy naszą 5L butelkę wodą, robimy drobne zakupy i ruszamy w poszukiwaniu noclegu. W ciemnościach pomagają nam w tym nawigacja i doskonałe doświetlenie pobocza przez SuperMini świecące z pokładu EnJoya. Wybieramy bezbłędnie wjazd, odjeżdżamy od wioski jakieś 2-3km, dodatkowo oddziel nas od niej rzeka, więc nikt nas na skróty nie odwiedzi, jeśli już to będą musieli dojechać tu drogą. Z pewnością nas jednak dostrzegli, bo po ciemku szukanie płaskiego odcinka w górach trwa chwile. Do końca płasko nie jest ale nam się podoba. Parkujemy motocykle, rozstawiamy namiot i chcemy zabrać się do kolacja ale odpuszczamy ten temat. gasimy szybko czołówki bo z wioski na dole słychać liczne strzały. Do dziś nie wiemy czy strzelali sobie na wiwat, czy może do nas... pewnie z takiej odległości nic by nam nie mogli zrobić ale na wszelki wypadek prysznic robimy sobie w pospiechu i czym prędzej tulimy się do Matki Ziemii i usypiamy.


Motocyklom przebieg powiększył się o ponad 510km.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#17 Post autor: Neno »

21 września, dzień 12.

Nie wiem jak na tej "płaskiej" powierzchni się wyspaliśmy ale udało się! Po raz kolejny nie ma czasu na śniadanie, wciągamy tylko brzoskwinie, które z lubością pałaszujemy wtedy, kiedy tylko jest na to okazja... te akurat kupiliśmy chwile przed snem. Z higieny osobistej czasu wystarcza na umycie zębów i płaskacza w pysk by się obudzić i nie wyglebić na tej stromiźnie. Musi wystarczyć. Nie będziemy przecież wybrzydzać.
Kilka zdjęć na pamiątkę, kontrola namiotu czy nie podziurawiony od tej wieczornej strzelaniny, czy paliwo jeszcze jest w motocyklach i można ruszać. Sakwy całe, kufry też bez dziur. Można ruszać.
Czujemy już bliskość góry, podniecenie rośnie z minuty na minutę, nie możemy już usiedzieć na miejscu. Jeszcze tylko chwil kilka na programowanie nawigacji... i można by ruszać, można by...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Biegnę jeszcze kilkadziesiąt metrów do góry by utrwalić całą scenerię w nieco szerszym kadrze. Czuć chłód, czuć powiew rześkiego, górskiego powietrza. Jesteśmy na wysokości 1645m n.p.m. temperatura - delikatnie powyżej 5*C. Delikatnie...
Czy ja już mówiłem, że można ruszać ? Mówiłem, ach tak - więc ruszamy!

Obrazek

Obrazek

Już na asfalcie kontrola bagażu, czy nic nie wypadło na wertepach, strat mamy już wystarczająco dużo, kolejne zdjęcia i w duszy krzyczę:
- Przygodo, nadchodzimy!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kilka kilometrów za Patos opuszczamy drogę D965 i kierujemy się w góry, przez pierwsze 3km mamy nawet asfalt! Na jego końcu znajdujemy małą wioskę a w niej sklepik. Uznajemy (słusznie), że dalej już nie będzie takich wygód i czas zakupić coś czym najadł się już z pewnością Pan Ktoś, Pan, który poczęstował się naszą własnością. Batoniki, ciasteczka i pepsi na poprawę nastroju w ciężkich chwilach. Bo w górach jedni marzą o schabowym, inni o piwie a ja o napojach gazowanych. Nie wiem jak Wy ale ja ze znajomymi w górach to głównie o jedzeniu rozmawiamy... ;) Licytujemy się leżąc co kto by zjadł... i tak zazwyczaj mija nam czas ;)
Właściciel sklepu, widownia proszą o wspólne zdjęcia - nie odmawiamy ;)

Upychamy to wszystko na motocykle i ruszamy jak najwyżej się da, jak najbliżej Suphan Dagi, obaj zastanawiając się, kto to wszystko będzie targał na plecach.

Obrazek

Obrazek

Dojeżdżamy na 2360m n.p.m. Wyżej nie ma już drogi, nie ma szlaku, tabliczek z czasami przejść, nie ma infrastruktury. Jest za to surowe, niezdeptane piękno gór. Z pewnością jest też przygoda. Ruszamy po nią.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podekscytowanie rośnie tak, że nawet Tomasz ze swoimi długimi nogami nie potrafi mnie zgubić, dzielnie dotrzymuję mu kroku, i nie tylko do pierwszego pikniku ale do końca, do biwaku.

Czasem brakuj tchu i obaj nie wiemy czy to wpływ zmęczenia, wysokości czy może widoków jakie otaczają nas dookoła, gdzie okiem sięgnąć:

Obrazek

Obrazek

Robimy tylko jeden odpoczynek, szkoda bowiem czasu - trzeba dotrzeć jak najwyżej by mieć możliwość zrobić ostatnie podejście i zejście jednego dnia. Musimy też pamiętać, że za kilka godzin zajdzie przecież słonko a my musimy znaleźć kawałek płaskiej powierzchni pod namiot.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pogoda wymarzona!

Obrazek

Obrazek


Tego dnia, a w zasadzie popołudnia robimy blisko 1200m przewyższenia. To sporo bo brak nam aklimatyzacji a plecaki ważą więcej niż byśmy chcieli - zabraliśmy bowiem zapasy na kilka dni, w razie jeśli mielibyśmy z przyczyn pogodowych czy innych, wywołanych siła wyższą, spędzić tam nieco więcej czasu niż planujemy.

Namiot rozbijamy na wysokości około 3540m n.pm. jemy pyszną kolację z lokalnych produktów i wspominamy naszych gospodarzy, Kurdów...

Obrazek

Obrazek

Zmęczeni usypiamy szybko. Śpimy trzymając kciuki by pogoda wytrzymała jeszcze ten jeden dzień. Prognoza wysłana od Mirka przewiduje, że będzie ok ale tylko do południa, trzeba więc podnieść się skoro świt i ruszyć w górę.
Wzmaga się wiatr, odczuwalnie spada temperatura. Jeszcze przed zapadnięciem totalnych ciemności widzimy jak boczne ścianki namiotu zaczynają się dotykać - śpimy bowiem w nieosłoniętym terenie - można by rzec "na grani". Nie wróży to najlepiej...

A wracając do naszych gospodarzy, do motocykli...

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#18 Post autor: Neno »

Rzut oka na malutki wyświetlacz mojej nawigacji mówi wszystko, za chwilę skończy nam się droga, byle jaka ale droga. W głowie przebiega mi myśl, a może by tak spróbować dalej, wyżej, po bezdrożach. Może uda się spotkać pasterzy i zostawić tam nasze rumaki pod opiekę... Rzut oka w lusterku, Tomasz walczy, dzielnie ale jednak walczy. Nie ma szans.
Wjeżdżamy do wioski - raczej takiej bez nazwy. Pusto. Rozglądamy się uważnie i ruszamy do przodu, w jej głąb. Gdzieś tylko zza rogu, co chwilę widzimy jak chowa się jakaś głowa, ktoś ucieka. Zero bydła, psów, ludzi...
- Pewnie wszyscy wyszli na pole, na pastwiska, w góry - myślę sobie.

Stajemy na środku wioski i czekamy, w końcu chyba ktoś powinien do nas wyjść.
Mija minuta, może dwie i faktycznie ktoś idzie. Sam. Za nim chowa się kilkoro dzieci, dwójka dość blisko, reszta trzyma się dalej. Wygląda jak by te bliżej były jego a reszta innych, za pewne nieobecnych mieszkańców. Wychodzę ku niemu na przeciw, kilka kroków, tak by nie czuł się onieśmielony. Uścisk dłoni i zaczyna się machanie rękoma. No bo jak inaczej się porozumieć ?

Jednym ruchem ręki wyjaśniam co tu robimy, Tomasz pomaga wskazując w tym samym kierunku.
Mesim okazuję się być "szefem" wioski i w przeciwieństwie do reszty doskonale rozumie po co tu przyjechaliśmy. Trzyma tu wszystko w garści, zarządza chyba tym wszystkim.
Mieszka tu kilka rodzin, które trzymają się w kupie, poza rodziną szefcia - jego dzieci jakoś tak oddzielnie, na uboczu, bliżej ojca. Powoli zaczynają się pojawiać kobiety, które chyba wszystkie siedziały w domu Mesima, u jego żony. W zasadzie to nawet nie wiemy, która to, bo ani nam jej nie przedstawił, ani nie wyróżnia się strojem. Zresztą...inna kultura i wolałem za bardzo wzrokiem po niewiastach nie biegać, by nikogo nie urazić.

Mesim przestawia swoje auto i każe nam wjeżdżać motocyklami pod jego wiatkę, twierdzi, że będą bezpieczne. Tak też czynimy - na migi tłumaczymy, że się przebierzemy, przepakujemy, wrzucimy plecaki na plecy i już nas tu nie ma ;)

Obrazek

Gawiedź obserwuje wszystko z odległości metra, starsi stoją dalej, kobiety również. Przepakowani jesteśmy...teraz należało by się przebrać, pytanie tylko czy wypada ? ;) Główkujemy, coś tam do siebie gadamy, sytuacja co najmniej niezręczna no ale cóż... spodnie w dół i jazda ;) Zero reakcji – patrzą dalej. Widocznie to normalne...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Kilka minut później, niemal na siłę lądujemy w pokoju gościnnym "Bosa". Ten dumnie się rozsiada, przy nim kuca jego syn a najmłodsza córka przycupnięta blisko wejścia podaje co chwilę herbatę, donosi pieczywo, ser, oliwki. W kącie na pięknie zdobionej podstawie leży, równie pięknie obłożona księga, mniemam, że Koran. Na ścianach portrety dorosłych już synów, tylko jeden z nich został w wiosce, reszta wyprowadziła się do miasta. Oglądamy wnętrze, uczymy się nawzajem słówek w naszych ojczystych językach – w zasadzie w 4, Mesim jest ciekawy wymowy po polski i angielsku, my po turecku i kurdyjsku. Część słów bowiem zdecydowanie różni się w tych językach. Kiedy tylko odstawimy pustą szklaneczkę na tacę natychmiast dziewczynka podrywa się i napełnia ja a Mesim podsuwa ją bliżej, ku nam. I tak płynie nam czas - herbata za herbatą, ja piję normalnie, Tomasz próbuje w lokalny sposób – wkłada pod język kostkę cukru i popija gorzką herbatą, sącząc tak by kostka cukru się roztopiła. Mało wygodne, mało ekonomiczne ale ciekawe rozwiązanie. Takie inne, jak zresztą wszystko tutaj. Od ludzi, ich kultury, spędzania czasu czy marzeń aż po gościnność...
Owocem owej, poza przyjęciem czym chata bogata, jest chyba z 3-4kg dodatkowego ładunku – dostajemy bowiem prowiant w góry. Super! Jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć na których szefu prezentuje swoje owce, swoją wioskę i możemy ruszać w góry. W końcu zaczyna się nasz sen, sen bardzo krótki jak się niebawem okaże ale po kolei...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Mesim ma nawet z domu widok na góry!
Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Jeszcze kilka fotek z podejścia:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Fotka nieostra, "ukazuje" drżenia rąk z zimna - nie sposób było go stłumić:
Tomasz pakuje się do namiotu
Obrazek



Tradycyjnie już mapki:

Obrazek

Obrazek

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#19 Post autor: Neno »

22 września, 13-ty, raczej mało dla nas szczęśliwy dzień.

Wstajemy bardzo wcześnie bowiem prognozy pogody jakie otrzymaliśmy dnia poprzedniego zwiastują nam jako taka pogodę tylko do południa. Niestety silny wiatr chyba nieco szybciej przygonił ku nam deszczowe chmury. Mimo, że zimno jak diabli, postanawiamy jednak spróbować. Wieje tak, że do namiotu na wszelki wypadek wrzucamy kilka dużych kamieni byśmy mieli do czego wracać. Większość rzeczy zostawiamy w namiocie, zabieram tylko to co niezbędne - w zasadzie to tylko płyny i prowiant, aparat, kamerę, nawigację i SPOTa. Nawigacja... po raz kolejny 62ka daje ciała i zaczyna się sama wyłączać, na domiar złego wzięliśmy za mało baterii a na takim zimnie wiadomo jak to wygląda - kicha ;(

Obrazek

W nocy sypnęło troszkę śniegiem, dobrze, że tylko troszkę bo takiego scenariusza nie zakładaliśmy i raki zostawiliśmy na dole, przy motocyklach.

Chmury napływają coraz szybciej, widoczność zaczyna spadać a wiatr wzmaga się jeszcze bardziej. A my zapomnieliśmy rękawic... amatorka pełna gębą :D

Obrazek

Obrazek


W takich warunkach docieramy na 3850m n.p.m. i niestety musimy podjąć decyzję co dalej. Nie widać już nic, szlaku nie ma, bo i nigdy go tu nie było od samego dołu idziemy bowiem kierując się tylko własnymi zmysłami - sami wybieramy sobie drogę, raz lepszą, raz gorszą ale nie ważne - ważne, że do góry. Map też nie ma bo podobno wojsko zabrania, nawigacja wykłada się co chwilę i to wszystko jeszcze byśmy jakoś próbowali pokonać ale za plecami rozszalała się burza z piorunami. Niby jest w dole, niby daleko ale wiatr jakoś tak pechowo wieje właśnie z tamtej strony. Debata trwała z 15 minut, decyzja o powrocie zapadła ale niestety, już za późno. Nie ma szans na zejście do namiotu przed burzą, w dodatku namiot stoi sobie sam, na otwartej przestrzeni - jak nic jest to zagrożenie. Wyłączamy elektronikę, odrzucamy plecaki (cholera wie co tam w nich jest, może tez coś przyciąga pioruny). Jedyne co pracuje co jakiś czas to kamerka... nie mogliśmy sobie darować uwiecznienia tych chwil - "jak to udupiliśmy". Wciśnięci gdzieś między skały, chowamy się przed wiatrem, zimnem, przed kulkami lodu sypiącymi się z nieba, przed piorunami...
Na szczęście, po około 30-40minutach grozy burza omija nas. Niestety widoczność spada na tyle, że do namiotu wracamy na oślep. Do góry nie było sensu iść, choć zostało nam do szczytu około 200m przewyższenia.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ładujemy się w cieplutkie śpiwory i próbujemy doprowadzić nasze organizmy do normalnej temperatury. Trochę to trwa zanim skostniałe dłonie nabiorą temperatury. Zajadając suchy obiad naradzamy się co dalej.
Czekać - szkoda trochę bo poprawa pogody dopiero za 3-4 dni a i to nic pewnego.
Iść do góry - za duże ryzyko, zwłaszcza, że nic nie widać no i nigdy nie wiadomo kiedy wróci burza.
Decyzja może być tylko jedna - poddajemy się.
Pakujemy majdan bowiem chcemy jeszcze przed nocą dotrzeć do wioski. W dół na ogół idzie się 3x szybciej, dodatkowo motywacja zejścia w bezpieczne i z pewnością cieplejsze miejsce będzie nam tylko pomagała. Niestety nie mamy całego śladu z podejścia bowiem wtedy również Garmin strajkował - na szczęście sa jakieś jego szczątki i to wg nich obieramy nasz kurs. Musimy wspomagać się elektronika bo nic nie widać. Poniżej linii chmur jesteśmy dopiero 1 1/2h później, teraz będzie można zwiększyć tempo marszu, bo raz, że coś w końcu widać a dwa, że przestało w końcu padać. No i jest już cieplej!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W wiosce meldujemy się już po zmroku, szefa nie ma i za bardzo nie wiemy co mamy robić...

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#20 Post autor: Neno »

Do wioski wracamy razem z dwójką pasterzy i stadem owiec. Poznają nas oczywiście. Pasterze, nie owce ;)
Wraz z resztą mieszkańców wioski spotykamy się przy motocyklach, pod daszkiem - pada...
Wyciągamy nasz namiot - cały mokry... wszędzie pełno błota ale co zrobić. Rozkładamy go, wybieramy sobie jakieś płaskie miejsce gdzie nie stoi jeszcze woda i tam mamy zamiar przenocować. Mężczyźni stojący w koło obserwują nas cały czas, nie wiedzą co z nami zrobić a i wydaje się jak by namiot pierwszy raz na oczy widzieli.
Szefa nie ma a widać, że bez niego nie potrafią podjąć żadnej decyzji. Już prawie wchodzimy do namiotu gdy jeden z nich jednak stwierdza, że nie, że tu nie będziemy spali...
10minut później, na drugim końcu wioseczki :

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Najedzeni do syta, po wypiciu chyba litra herbaty w końcu udajemy się spać. Dostajemy materace - takie grube, chyba z 30cm. Cieszymy się jak dzieci bo to nasz pierwszy nocleg w łóżku, pod dachem od 2 tygodni. Ledwo udaje nam się wejść pod nakrycie, ledwo zmrużyliśmy oko a do pokoju wpada Mesim (szef wioski). Coś tam krzyczy, dość niegrzecznie karze nam się wynosić, macha rękoma, pogania nas byśmy szybciej się ubierali, w pospiechu zbiera nasze rzeczy! Jest wyraźnie podirytowany sytuacją. Właściciel domu z synem stoją pod ściana, głowy spuszczone - zupełnie jak by czekali na rozstrzelanie. Robi nam się smutno, żal chłopaków - tak wspaniale nas ugościli. Żegnamy się grzecznie, dziękując za gościnę - specjalnie dla nas napalili w piecu, odpalili piecyk elektryczny, wszystko po to byśmy mogli wysuszyć siebie, plecaki, sprzęt i odzież. Teraz już wiemy dlaczego tak długo czekali by nas zaprosić do siebie - najwyraźniej nie mają do tego prawa.
Jest 22.30, leje deszcz, zimno - średnio nam się chce wynosić z wioski. Ale co zrobić.
Szefo każe ładować nam się do auta, bagaże lądują w bagażniku. Wiezie nas pod dom i już uśmiechnięty zaprasza w swoje progi... Oddychamy z ulgą. Średnio fajnie w takich warunkach, gdzieś wysoko w górach szukać miejsca pod namiot...

Siadamy w znanym już sobie pomieszczeniu, Mesim odpala papierosa i "rozmawiamy" ;)
My mamy już dość, on dopiero się rozkręca.
Znów kolacja, znów litry herbaty. W myślach zastanawiam się tylko czy nasze pęcherze wytrzymają do rana bo za drzwiami śpią kobiety i nie za bardzo chyba nam wypada po nocy... ;)
Wytrzymujemy tak jeszcze z godzinę potem razem umawiamy się, że czas dać mu znać, że jesteśmy "lekko" zmęczeni. Mesim reaguje natychmiast - minutę później mamy już w pokoju materace do spania, dwie minuty później gasi nam światło i żegna się grzecznie.
Zadziwieni całą tą sytuacją usypiamy spokojnie w oczekiwaniu co też ciekawego przyniesie nam kolejny dzień. Zdaje się bowiem, że zaczyna robić się ciekawie, zaczyna się przygoda!
Sen!

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#21 Post autor: Neno »

23 września - dzień 14

Jakoś nam nie spieszno z opuszczeniem gościnnej wioski. Kończymy powoli śniadanie, wszystko to co zostało i coś ekstra dostajemy na drogę ale ... nic za darmo! Tomasz wymachiwał jeszcze przed wyjściem w góry fajnym nożem, takim fajnym, że wbił się on w pamięć Szefa, a Szef jak to Szef - lubi gadżety ;)
Stwierdził, że będzie dobrze leżał w dłoni jego syna... Rambo, Rambo - podniecał się na jego widok !
No trudno, jakoś przeżyjemy - zostały nam przecież jeszcze Leathermany ;)

Obrazek

Ruszamy dość późno, koło południa - czekamy bowiem pierwszych promieni słonka. Niestety przebijają się one przez ciężkie deszczowe chmury, co nie wróży nam nic dobrego. I jeszcze ten ziąb - 8-11*C, wiatr dopełniają czary goryczy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Godzinę później dopada nas taka ulewa, że odechciewa nam się wszystkiego, no może poza jedzeniem. Dieta serowo-chlebowo-herbaciana nie należy do najwykwintniejszych ;) No, może gdyby ser nie był tak wściekle słony, a pieczywo takie... jakieś inne.
Lądujemy więc na stacji benzynowej, tankujemy motocykle, suszymy się, zjadamy rybkę na obiad, internet, ładowanie elektroniki itp. sprawy. Zegar pokazuje, że upłynęły już 2h - nam się wydaje, że najwyżej kwadrans.

Obrazek


Przestaje padać, wychodzi słońce! Trzeba to wykorzystać i dokręcić jeszcze kilka km. Ubieramy się szybko i startujemy.
50km później szukamy już miejsca do rozbicia namiotu, mimo, że godzina jeszcze młoda.
Sprawdziliśmy sobie na stacji pogodę i wiemy, że dalej nie ma się gdzie pchać - im bliżej granicy z Iranem, tym bardziej leje. Rano ma być piękna pogoda - trzeba to przetrzymać, przeczekać.
Zjeżdżamy w boczną drogę, z niej na podwyższenie na polu - tu nas nie zaleje. Namiot kończymy rozstawiać już w deszczu. Masakra!

Mapki:

Obrazek

Obrazek



Tymczasem rano:
Obrazek

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#22 Post autor: Neno »

24 września, 15 dzień

Do granicy z Iranem zostało nam niespełna 200km, boimy się jej - nie mamy bowiem CdP, niby komuś się tam udało wjechać i bez niego ale niepewność pozostaje. Obawa jest na tyle duża, że aż nam się wstawać nie chce. Wmawiamy sobie, że a to droga musi przeschnąć, że namioty, śpiwory... Leżąc tak sobie ustalamy górną granicę "opłaty wjazdowej", rozważamy też różne opcje co zrobimy gdy myto będzie za wysokie... Robimy dosłownie wszystko by walka na granicy poczekała.

Poranne śniadanie, toaleta też zdają się trwać wieki:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


W końcu rozkojarzeni ruszamy przed siebie. Nie wiem o czym każdy z nas myśli ale... ładujemy się pod prąd, na dwupasmówce! Jedziemy tak z 6-8km. Kupa znaków, kamieni, barierek chyba mnie, jako pilota zmyliła dając do zrozumienia, że ten pas jest nówka sztuka, że jeszcze wyłączony z ruchu, nie oddany jeszcze do użytku. Tomasz z tyłu też chyba za wiele nie myśli bo nie reaguje, jedzie za mną jak cień.
Na początku nikt na nas nie zważał, my prawy pasem, oni lewym ale po 2-3 klaksonie dociera do mnie, że pora się ewakuować. Przez rów rozdzielający drogę szybkiego ruchu wracamy "na swoje". Załoga stop! Trzeba otrzeźwieć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Godzinkę później, po lewej stronie drogi, naszą uwagę przykuwa znana sylwetka - to obiekt naszych marzeń - Ararat. Niestety, nie tym razem, na razie musi nam wystarczyć krótka sesja zdjęciowa z dołu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mimo, że góra osnuta chmurami to budzi w nas pożądanie, wygląda tak, jakby zapraszała nas do siebie. Innym razem "maleńka".

Obrazek

Obrazek

Mając na uwadze, że motocyklami do Iranu możemy nie wjechać zaczynamy szukać jakiejś kafejki internetowej. Ostatnia szansa by dać znać rodzinie, znajomym, że żyjemy. Kafejkę znajdujemy w miarę szybko, przy głównej arterii jest tego bowiem bez liku, podobnie jak barów, sklepów. Motocykle zaparkowane, my już pod drzwiami ale... no właśnie... miała być przygoda. Zawracamy się na pięcie, wskakujemy na motocykle i jedziemy szukać netu "u lokalesów". Kilkaset metrów za miastem zjeżdżamy po prostu na stację benzynowa gdzie bratamy się z pracownikami, szefem i wbijamy na net i czaj ( z rosyjska: herbata).

Obrazek

Siedzimy tak już godzinę, wymieniamy się muzyką, zdjęciami, robimy sobie szereg ujęć pamiątkowych, oglądamy nawet wesele właściciela tego biznesu (czy tam jego brata - podobni jacyś a nie mogliśmy się dogadać czy to on czy nie :) ) na którym grała chyba jakaś słynna gwiazda, bo strasznie się tym chwalił ;)
Kolejne litry przelanej herbaty i dostajemy zaproszenie na obiad. No w końcu... ;)
Obok stacji benzynowej znajduje się bowiem dość duża firma, zatrudniająca podobno około 300osób. I chyba tylko dlatego ta stacja benzynowa jeszcze się trzyma bowiem lokalni wiadomo skąd maja paliwo - z oddalonego o kilkanaście km Iranu. No może nie wszyscy, ale to przecież nie jedyna stacja w mieście. A firma raczej na przemyconym paliwie nie pociągnie, wiadomo - koparki, spycharki, masa ciężarówek. I właśnie mechanikiem tychże okazuje się Musa, człowiek, który na stacji benzynowej spędza całe dnie, bowiem jak nam mówi, do dyspozycji ma być 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku ale pracuje tylko wtedy, gdy coś się zepsuje. Czasem pracuje 2 dni w tygodniu, czasem 4, a czasem na robotę czeka po 2-3tygodnie. Kiedyś wyprowadzał na szczyt Araratu turystów ale porzucił to zajęcie, to, podobno jest bardziej opłacalne, a już na pewno pewne, bo turyści raz byli, raz nie.

Zasiadamy razem do stołu i na chwilę milkniemy bowiem strawa - palce lizać!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Oczywiście z dokładką nie ma problemu, nawet w kolejce nie stoimy, wszyscy uprzejmie przepuszczają nas do samego okienka. To się nazywa kurdyjska gościnność !
Kucharze ładują nam kolejną porcję a my zadowoleni chciwie upychamy to w nasze puste, burczące brzuchy.

Obrazek

Obrazek

Po wszystkim wracamy na stację benzynową, znów rozsiadamy się wygodnie na kanapie, kolejna herbata, i kolejna. Z nudów już chyba, bo tematy do rozmów się skończyły, a nam nadal nie spieszno na granicę (fajnie nam tu) właściciel wyciąga broń. Krótką i długą. Wchodzą akurat klienci... popatrzyli niepewnie, zapłacili i wyszli szybciutko ;)
Czas na sesję!

Obrazek

Zaczyna robić się późno, benzyny nie kupimy, bo za miedzą tania - kupujemy więc chociaż napój na drogę, serdecznie się żegnamy i obiecujemy, ze w razie jak będziemy tędy wracali to zajedziemy, opowiemy co i jak.

Droga do granicy - szeroka na dwa pasy, zajmujemy obydwa bowiem wieje tak, że trudno na jednym się utrzymać. 18km przed granicą zaczyna się kolejka....

cdn.

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#23 Post autor: Neno »

(...)
Przygraniczny korek robi na nas niesamowite wrażenie. Nawet nie chcę wiedzieć jak długo czekają tu kierowcy aut. W koło żadnej toalety, lasku, górki... nic ! Tylko syf - pełno opakowań itp śmieci. Omijamy to powolutku lewym pasem, jedziemy ostrożnie bojąc się by nic z pomiędzy aut nie wpadło nam pod koła. Wieje, niesamowicie wieje!

Granica turecka - szybko i sprawnie. Nie spędzamy tu więcej niż 30 minut a i to wszystko przez opieszałość urzędników, bo ten sobie gdzieś poszedł, a ten chciał sobie z kimś pogadać. Na szczęście zupełnie nam się nie spieszy i przyjmujemy to na klatę, mamy zresztą o czym dyskutować. Głównie o tym czy nas wpuszczą, czy nie ;)
Mnie zawracają, Tomasz ma stać i czekać. Wysyłają mnie na "prześwietlenie" a w zasadzie nie mnie a motocykl. Dojeżdżam spokojnie na miejsce, kierowcy ciężarówek z uśmiechem na ustach machają bym ich ominął i ustawił się jako pierwszy w kolejce. Uff... w innym wypadku zastała by nas noc.
Po 10 minutach motocykl umieszczam w hangarze i czekam. Skaner przejeżdża i już mogę jechać dalej, bez kwitków, bez niczego. Dziwne. No ale jak każą, to jadę ;)

Zielona, masywna brama, za nią uzbrojony człowiek. Zamknięta. Trzeba czekać. Ustawiamy się grzecznie w kolejce. Po kwadransie jesteśmy już na terytorium Iranu.
Motocyklami nikt się nie interesuje, szybka kontrola dokumentów, pytanie czy nic nie przemycamy i przemiły celnik prowadzi nas do okienka gdzie stemplują nam paszporty.
Serce raduje mi się, normalnie nie wieże! Udało się!

Radość ma trwała jeszcze 15 sekund bowiem przemiły celnik prowadzi nas do stoliczka w zatłoczonym acz dużym pomieszczeniu gdzie z ust kolejnego urzędnika pada magiczne Carnet de Passage....
Noszzzz kur**, wiedziałem, wiedziałem... To kara za zbyt wczesną radość.
No cóż było robić - udajemy głupków, którzy pierwszy raz słyszą o czymś takim:
- No przecież nasi znajomi byli tu 3mce temu i wjechali bez, więc my tez możemy, prawda?
- Nie, nie możecie
-No ale oni wjechali
-Oj na pewno nie, bez tego dokumentu się nie da
- Wjechali, naprawdę. Zapłacili 100$ i wjechali.

Panowi patrzą na siebie ale chyba za dużo świadków...
- Już dobrze nie pamiętam 100, może 150 - jakoś tak - mówię.
- Nie da się, naprawdę - nie możemy wam pomóc.

I zaczynają się godzinne pertraktacje, a że może tylko 24h tranzyt do Armenii z kaucją w wysokości 3000$, a może to, a może tamto...
W końcu decydujemy się na coś, co zaproponował nam nasz przyjaciel, nasza pogodynka w jednym - Mirek. Za podobno grosze zostawiamy nasze motocykle na parkingu celnym. A ileż to zachodu... kolejna godzina ucieka. Gdzieś tak po 3, może nawet 4h jeżdżenia tam i z powrotem, wypisaniu sterty dokumentów, opłaceniu tego i owego - opuszczamy granicę.

Zmierzcha. Silny wiatr roznosi piasek po pustym chodniku, po chodniku którym z wypchanymi po brzegi plecakami idzie dwóch... motocyklistów. Idziemy, idziemy a obok nas taksówki, które trąbią na nas, zapraszając tym samym do środka. My jednak twardo stawiamy, że Iran robimy za 100$ i kasy na takie wygody jak TAXI nie ma i nie będzie ;)
Kierowcy nie dają jednak za wygraną. Odchodzi jeden, pojawia się następny a kolejka tych, którym trzeb odmówić jest długa, naprawdę długa. Po 10tym ja już pękam ze śmiechu, Tomasz jeszcze trzyma fason. Cena zbita już do śmiesznej wartości ale my pozostajemy twardzi. 3km dalej, w centrum miasta robimy zakupy, wykorzystując fakt, że jeszcze coś jest otwarte. Jest dobrze, jest tanio.
Kolejne 3km za nami, uff, w końcu jesteśmy za miastem, na wylotówce. Kciuk w górę i zabawa znów się zaczyna. TAXI, prywatne auta – każdy chce nas podwieźć jednak każdy chce za to zielone. Zabawa trwa tak przez ponad godzinę i w końcu się poddajemy. Z naszej 100$ puli tracimy po 2.5 i za 5$ banknot lądujemy jakieś 40km dalej. Znów w centrum miasta – tym razem o dźwięcznej nazwie Maku.
Ileż to miasto miało kilometrów... do końca nie daliśmy rady dojść ale zacznijmy może od początku.
Wysadzają nas w centrum. Rzut oka na navi i już wiemy gdzie się kierować. Ruszamy. Cel jest jeden: wyjść na rogatki i złapać stopa. Tylko kto nam się w nocy zatrzyma ? Idziemu tak i idziemy, kilometr za kilometrem, dziękujemy taksówce za taksówką za chęć podwiezienia. Kurs do Tabriz, oddalonego o ponad 250km kosztować by nas miał poniżej 100$ ale... „to wszystko co mamy” ;)
Idziemy więc dalej. Nagle zatrzymuje się jakiś młody jegomość, oczywiście nikt z nich nie mówi po angielsku i przekonująco namawia nas do tego, byśmy wsiedli do auta. Nie wiemy dlaczego ale dajemy się skusić... I to był błąd ;) Chyba źle go zrozumieliśmy. Koleś wiezie nas do hotelu... niestety wraca do centrum, kilka kilometrów...
Jedyny plus całej tej sytuacji to to, że właściciel mówi po angielsku i oznajmi nam ,że może nas przenocować za prawie „wszystko co mamy” bo i tak dziś z Maku się nie wydostaniemy, no chyba, że TAXI. Autobusy ruszają jutro.
My nie wyjedziemy? My? Oburzamy się , wracamy do drogi głównej, obieramy kierunek południe i chyba z 30minut maszerujemy do punktu z którego zabrał nas koleś... śmiejemy się sami z siebie. Ciekawe co jeszcze czeka nas tego dnia, wieczoru, tej nocy....
Idziemy, za nami już grube kilometry, zagadują nas ludzie, oczywiście w swoim ojczystym języku więc kończy się na kilku mimikach i rozchodzimy się, każdy w swoim kierunku, my na południe, oni z reguły na północ. W końcu na rondzie zatrzymuje się ciężarówka, wyskakuje z niej Irańczyk i zagaduje do nas, słabym ale jednak angielskim. Tłumaczy nam o kulturze „jazdy na stopa” o tym, że takie coś tu nie funkcjonuje, i szkoda naszego czasu. Pyta gdzie chcemy jechać, więc odpowiadamy mu, że najchętniej to do Teheranu. Co prawda tam nie jedzie ale co tam, podrzuci nas! Pokazuje nam gdzie mamy się zjawić jutro o 4 AM i zostawia nas. Hmm... zaczynamy więc szukać miejsca, gdzie by tu przenocować... pod mostem jeszcze nie spaliśmy, w parku też nie ale jakoś tak niebezpiecznie się w tych miejscach czujemy, pełno tez szkieł i ogólny syf, nie, nie jest dobrze – ruszamy dalej.
2km dalej mamy dość, wbijamy w jakiś wybudowany a jeszcze nie skończony budynek, wchodzimy na pierwsze piętro i po krótkiej kłótni czy śpimy w namiocie czy bez usypiamy. Oczywiście w namiocie ;)

Zdjęcie słabe bo i aparat wiekowy. Ale pamiątka jest!
Obrazek

Rano wbijamy się do ciężarówki i ruszamy po przygodę. Eh... to był czas, piękny czas!
Oczywiście nim dotarliśmy w umówione miejsce... ale o tym w kolejnym odcinku ;)
Obrazek

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#24 Post autor: Neno »

Środa 25 września, dzień 15.

O 3:30AM budzi nas dźwięk telefonu, budzika. Leci "Monday morning". Mamy 30 minut by się zebrać i dotrzeć do umówionego miejsca spotkania tyle, że nam się naprawdę nie chce... Jakoś mobilizujemy się lecz czas upływa na tyle, że nie zdążymy na 100%. Puszczam więc Tomasza przodem a ja zostaję, składam namiot i ruszam w pogoń.
Na stację benzynową wbiegam z namiotem w ręku, nie było czasu przytroczyć go do plecaka.
4:06, silnik już pracuje. Rzucamy plecaki na pakę chińskiej ciężarówki, sami ładujemy się do szoferki i ruszamy. Kierunek Teheran!

2h później mamy za sobą niecałe 110km. Prędkość jazdy nie przekracza 75km/h a w dodatku kierowca na co główniejszych skrzyżowaniach biega do policjantów z jakimiś papierami i coś rejestruje. Niestety bariera językowa nie pozwala nam ustali co i po co.

Tankowanie niewielkiej ilości paliwa trwa chyba z 30 minut: kolejki, bieganina z jakimiś kartami, kwitkami, gotówka...
Obrazek

W końcu jednak ruszamy dalej. Zmieniają się widoki, zaczyna robić się ciepło. Droga idealna, dwupasmowa, o dobrej jakości nawierzchni, paliwo tanie - RAJ!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Czas płynie wolno, równie wolno nakręcamy kilometry. Ogarnia nas senność, co chwilę przysypiamy. Czas urozmaica nam jedynie kierowca co jakiś czas zatrzymując się i kupując nam to herbatę, to chleb (ciepły, prosto z pieca - pycha!).
W południe zatrzymujemy się na skromny obiad - chłopina znów nie pozwala nam zapłacić.
Puszczamy więc go przodem do auta, udając, że chcemy coś załatwić jeszcze i kupujemy trochę przekąsek na drogę. Chociaż tyle możemy zrobić.

Po obiadku zaczynamy dyskusję czy na pewno chcemy do Teheranu, przypominam, że kierowca wcale tam nie jedzie ale ma zamiar nadłożyć drogi i nas tam zawieźć. Ostatecznie dajemy mu się przekonać i jedziemy do podobno najczęściej odwiedzanego miasta w Iranie, perełki - Isfahan.

Obrazek

Obrazek

"Nasza" ciężarówka:
Obrazek

Pod Teheranem ruch wzrasta, a piękne krajobrazy ustępują początkowo miejsca polom uprawnym, sadom, by później te poddały się wielkim fabrykom, halom, magazynom. Widok przestał cieszyć oko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mijamy Teheran, droga zwęża się w jedną nitkę, robi się korek.
I tak praktycznie do zmroku. W miarę oddalania się od stolicy robi się luźniej, my zasypiamy a kierowca ciśnie dalej, jak nam tłumaczy da radę, robi to od lat.
Gdzieś koło 1-2AM jesteśmy na przedmieściach Isfahanu, celu naszej podróży. My chcemy do centrum, kierowca też tam się udaje ale na razie chce się przespać, firmę do której jedzie z towarem otwierają bowiem o 6AM. Lądujemy więc na pace, rozkładamy maty, śpiwory i zasypiamy na rurkach. 3h później nasz driver budzi nas, uprzedza byśmy nie wystraszyli się, nie wypadli, bowiem on rusza....

:D

Tak dojeżdżamy do centrum, do parku, gdzie kierowca pozbywa nas się w trybie błyskawicznym, każąc sen skończyć w pobliskim parku.

- Nikt tu was nie ruszy - oznajmia i odjeżdża....

Jakoś nam się tu nie podoba... Pakujemy manatki i ruszamy przed siebie, za bardzo nawet nie wiem gdzie się podziać. Bez mapy, przewodnika, na szczęście z nawigacja - ruszamy na czuja w miasto. Godzinę później, na ławkach w parku - rozkładamy się wygodnie i usypiamy.

Pamiątkowe foto:
Obrazek


Dziś blisko 1200km.
Obrazek

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#25 Post autor: Neno »

Czwartek 26 września, dzień 16

Budzimy się na ławkach w parku. Niestety nie udało posapać się za długo, było tego raptem ze 3 kwadranse. W parku zaczął się cyrk jakiego do tej pory żaden z nas nie widział na oczy. Ludzie podzieleni w grupy, jeden "prowader" na jedną grupę i ćwiczą! Większość to emeryci ale dawało się widzieć również matki z dziećmi, kilku młodych mężczyzn. Sporo ludzi biega po parku, jeszcze więcej ćwiczy na specjalnych przyrządach, których tu nie brakuj. Jak by mi ktoś takie rzeczy o Iranie opowiedział, to bym nie uwierzył. Leżymy więc tak z godzinę, obserwując całe to zamieszanie, które miast ustępować narasta w siłę!
Wstajemy. I... pierwsza osoba, która znalazła się koło nas od razu pyta jak może nam pomóc. Puki leżeliśmy - nikt nam nie przeszkadzał. Co za ludzie! Co za naród! Ale żeby nie było kolorowo to z szaletu miejskiego radzę korzystać tylko tym zdesperowanym ;)

Isfahan to ponad 2 mln miasto, trzecie co do wielkości w Iranie. Park, w którym odpoczywamy mieści się co prawda prawie w centrum ale by coś zwiedzić, zobaczyć to, z czego tak naprawdę to miasto słynie musimy udać się do ścisłego centrum, z tym, że nie bardzo wiemy gdzie ono się znajduje. Brak mapy, przewodnika - mamy za swoje.
Wyciągam więc nawigację, wbijam punkt i ruszamy. Za nami już 10km marszu, przed - podobno jeszcze ponad 10...
Tymczasem po drodze do centrum:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przez chwilę nawet myślałem, że się zgubiliśmy, takie widoki w mieście wielkości naszej stolicy... w bezpośredniej bliskości centrum. nawigacja jednak każe iść dalej, więc idziemy. Słonko zaczyna grzać, w końcu chciało by się powiedzieć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robimy się troszkę głodni, odwiedzamy więc jeden sklep, potem kolejny... lipa - wyboru prawie nie ma. Co oni tu jedzą ? Kończy się na słodyczach i butelce coli.
Lądujemy w kolejnym parku, których jak się później okaże nie brakuje w Irańskich miastach, które zdają się być ulubionymi miejscami spotkań ludzi, niezależnie od pory dnia czy nocy.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Czas zdaje się nam nie płynąć, podobnie jak miejscowi my również leżymy sobie w cieniu wsłuchani w dźwięk pracującej nieopodal fontanny. Cisza, spokój, zimna cola... żyć nie umierać.

Za nami tego dnia jakieś 20km a dopiero doczłapaliśmy się do taniego hoteliku. Za całe 11$ spędzimy tu noc. Co prawda brak klimy, prysznic na końcu długiego, ciemnego korytarza ale co tam. Ważne, że jest!
Robimy pranie, odświeżamy się i ruszamy w miasto - cel: pozwiedzać, najeść się, wysłać pocztówki :)

Obiad zaliczony:
Obrazek


cd. jutro ;)

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#26 Post autor: Neno »

Brzuchy przestały burczeć więc ruszamy na miasto.
Rano odwiedziliśmy kafejkę internetową i mamy zapisane +/- co możemy zobaczyć w tym mieście, co warto a czego nie - taki nasz internetowy przewodnik, trzeba sobie jakoś w życiu radzić...
Zaliczamy więc spokojnie punkt po punkcie, pozujemy miejscowym do zdjęć. Pocztówek nie wysyłamy bo cena zaporowa a i poczty jakoś tez brak, odkładamy to na później.
Można powiedzieć, że całe popołudnie spędzamy włócząc się wewnątrz lub po okolicy Meczetu Piątkowego.
Za bardzo nie ma o czym pisać... wszędzie kasują za wstęp, nie małe zresztą pieniądze bo turysta z poza Iranu musi kupić 7 biletów (słownie: SIEDEM). Jeden taki bilet to 100.000 rial czyli na nasze złotówki to około 12zł. Niby niedużo ale w godzinę można zostać zmuszonym do zapłacenia kilku takich wejściówek, a za każdym "szlabanem" praktycznie to samo, do tego większość w remoncie. Krótko: jesteśmy delikatnie ale jednak zniesmaczeni.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

I tak właśnie delikatnie zniesmaczeni wylegujemy się leniwie obserwując miejscowych, którzy odwiedzają swoje zabytki dość licznie. Leżymy, leżymy aż do czasu gdy pewnie wszystkim znane burczenie w brzuszku każe wstać i rozejrzeć się... nie, nie za restauracją. Na gwałt potrzebne jest WC !! Pytamy, rozglądamy się - nikt nic nie wie, niczego takiego tu nie ma ...
No cóż... będzie się działo - obiad był pyszny ale chyba nie za czysto podany ;)

Awatar użytkownika
maly
Zapalony motocyklista
Posty: 1061
Rejestracja: sob sty 04, 2014 12:50 am
Imię: Wojtek
Marka motocykla: honda varadero
Model: xl1000
Rocznik: 2001
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#27 Post autor: maly »

świetne zdjęcia mam nadzieje że będzie cdn... :isok2:

Awatar użytkownika
M@rio
Zapalony motocyklista
Posty: 859
Rejestracja: czw wrz 22, 2011 8:30 pm
Imię: Mariusz
Marka motocykla: Honda
Model: Varadero 1000
Rocznik: 2004
Lokalizacja: Toruń

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#28 Post autor: M@rio »

Wielki szacun za taką wyprawę.
Satysfakcja, gdy zrobisz coś, co wcześniej uważałeś za nierealne.

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#29 Post autor: Neno »

Dzięki Panowie. Relację będę ciągnął oczywiście dalej, teraz była przerwa bo mnie nie było, po Maroku sobie śmigałem (relację też wkleję).

Czas ucieka, rozglądamy się coraz bardziej panicznie w poszukiwaniu ustronnego miejsca. Przyczepia się do nas jeszcze tzw. my friend, grzeczny acz natarczywy. A, że pokaże nami miasto, knajpy, i to, i tamto. Chyba bardziej z potrzeby niż na odczepnego prosimy by wskazał nam wiadome miejsce - udajemy się tam prawie biegiem ;)

No a potem... jakoś tak spędzamy czas razem do 1 w nocy, włóczymy się to tu, to tam, z baru do baru, z mostu na most. Na do widzenia koleś tłumaczy nam jak rano mamy trafić na dworzec by tym razem autobusem pojechać dale, w głąb Iranu. Oczywiście, jak by nie było okazuje się kolekcjonerem monet... :) Dostaje to co mamy w kieszeni i zadowolony oddala się w sobie tylko znanym kierunku.
Efekt wieczornego włóczenia się po Isfahanie:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Obrazek


W "hotelu" :) meldujemy się po 1, budziki ustawiamy na 5... może pranie wyschnie :D

Awatar użytkownika
Neno
Sympatyk
Sympatyk
Posty: 224
Rejestracja: sob mar 01, 2014 8:24 pm
Marka motocykla: Yamaha
Model: XT660R
Rocznik: 2005

Re: Bliski Wschód i Zakaukazie na deser...czyli projekt Moto

#30 Post autor: Neno »

Piątek 27 września, dzień 17

Po 3km biegu z plecakami meldujemy się na wskazanym dworcu autobusowym. Szkoda tylko, że to dworzec autobusów miejskich... Do godziny odjazdu jaką mamy zapisaną na karteczce zostały 4 minuty (wg zapewnień naszego wczorajszego znajomego). Na dworcu pusto, żywego ducha. Kilka autobusów, kilka budynków i nic więcej. Wszystko pozamykane. Tak naprawdę to nie wiemy która jest już godzina, każdy z nas ma inną w telefonie a ja dodatkowo jeszcze inną w zegarku. Po prostu nie przestawiamy ich przy okazji zmiany strefy czasowej a dodatkowo ta w Iranie nie przeskakuje o całą godzinę a jedynie o minut trzydzieści...
Po chwili w jednym z budynków nagle zapala się światło, po chwili gaśnie. Odchylają się drzwi i wychodzi z nich mężczyzna, z pewnością to nasz kierowca! Biegniemy!
No tak, tylko jak mu wytłumaczyć, bez mapy, gdzie chcemy dojechać. Międzynarodowym językiem migowym udaje nam się jednak dogadać, kierowca każe nam wsiadać, kasuje nas za przejazd (bilety są śmiesznie tanie płacimy mu około 2zł) zajmujemy miejsca i ruszamy. Podróż przez miasto nie trwa długo i po niespełna 20 minutach kierowca daje znać, że tu powinniśmy wysiąść, pokazuje kładkę, którą mamy przedostać się na druga stronę jezdni. Tak też czynimy.

Nowoczesny dworzec, godzina wczesna, jeszcze ciemnawo a ruch jak diabli. Kupujemy bilet do Sziraz (niespełna 500km) w klasie VIP, za uwaga... 28zł. Jest super. Obiad, napoje, słodycze... wszystko w cenie, można by powiedzieć, że przejazd mamy za free a płacimy za żarcie. Klima, TV, rozkładane fotele, spokojnie można spać.

Obrazek

My, zanim się pousypiamy to uzgadniamy jeszcze z kierowcą, a przynajmniej tak nam się wydaje, że to robimy, że wysadzi nas przy Persepolis. Wracamy na miejsca, odpalamy 2,5" wyświetlacz w aparacie i wspominamy jeszcze wczorajsze popołudnie, wieczór, noc...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest 11:00 gdy budzi nas siedzący obok starszy jegomość, który wsiadając do autobusu słyszał naszą rozmowę z kierowcą, daje nam znać, że za chwilę powinniśmy wysiadać. Tymczasem kierowca pędzi dalej w najlepsze. Idę więc zapytać co jest - niestety nie dochodzimy do porozumienia. On nie rozumie co ja od niego chcę, ja nie rozumiem co on do mnie mówi... a na dworcu wyglądało, że się rozumiemy ;) Iran....

Chcąc czy nie ok 12:00 meldujemy się w Sziraz. Nie za bardzo wiemy w którym kierunku się udać. Dworcowa kafejka internetowa nie działa, wszystkie komputery są zepsute bądź... też w sumie nie wiemy co było z nią nie tak - lokal był otwarty ale kazano nam wyjść :) Jak ja kocham te klimaty! ;)
Ale to nie koniec naszych przygód językowych... idziemy na obiad. Nie mamy gazu, kuchenkę na benzynę ukradli to trzeba bulić... Siadamy. Podchodzi kelner, próbujemy zamówić - nie idzie nam. Idziemy więc do lady i na migi, pokazując części ciała zamawiamy poszczególne kawałki mięsa z kury. Ja zamawiam pierś dostaję...w sumie do dziś nie wiem co to było, u Tomasz podobnie ;) mała awantura i ...znów niosą nie to co trzeba. Próbujemy więc po raz kolejny, i kolejny. Za czwartym razem dostajemy to co na początku, znaczy to, że chyba nic więcej nie mają... poddajemy się ;)

Opuszczamy dworzec i od razu rzucają się na białasów. Taxi, taxi słyszymy, dookoła nas tłum, który ciągle narasta. Podajemy miejsce docelowe. Za bardzo nie wiedzą gdzie to, my za to wiemy ile tam jest +/- kilometrów, więc rozmowy idą inaczej. Zaczyna się od 100$, kończy na propozycji od prywatnego kierowcy za 30$. Dla nas z lekka przy drogo, no i aspekt przygody nie ten.... Ruszamy z buta. Żar leje się z nieba a ciężkie plecaki jeszcze trzeba dopełnić wodą i jakąś strawą, bowiem dziś nocleg planujemy zrobić na terenie starożytnego kompleksu... marzenia, ale o tym później.
Nawigacja pokazuje, że do wylotówki mamy ok 4km. Po drodze oczywiście mamy mała sprzeczkę, bo jeden chciał jechać TAXI a drugi się upierał, że to zabije przygodę, pozbawi nas ciekawych przeżyć itp pierdoły.... I już nie ważne, który był za czym, ważne, że całe 4km nie odzywamy się do siebie, ba - każdy idzie swoją stroną drogi :D To 17dzień w końcu, kiedyś musiało to wybuchnąć.

Już za miastem Tomasz siada w cieniu, kilkanaście metrów od drogi. Ja ciskam plecak tak by był widoczny z daleka a sam siadam na metalowej barierze energochłonnej. Droga szybkiego ruchu, dwa pasy ale po chwili zatrzymuje się jakiś samochód. Podchodzę. Ot tak, pogadać tylko chcieli. Rozmawiamy tak, rozmawiamy ale kątem oka dostrzegam stojący z tyłu samochód. najwyraźniej czekają ew kolejce do pogaduszki, nawet machają rękoma! Żegnam się więc z chłopakami i idę do...dziewczyn ;)
2 minuty później jedziemy już do Persepolis. Pogodzeni! Przygoda działa jak lekarstwo ;)
Jako, że to piątek to sporo osób urządza sobie świąteczne wycieczki. Byliśmy przekonani, że oni jada i zabierają nas po drodze, ot tak - zwyczajnie. Na koniec dnia okazuje się jednak, że po prostu mieli zachciankę nas podwieźć te 90km, a co lepsze, jutro mają zachciankę nas stąd odebrać i oprowadzić po swoim mieście, po Sziraz (Shiraz). Znajdują nam jeszcze tylko tani nocleg, uzgadniają cenę, zamawiają na rano TAXI, oczywiście też informując nas ile mamy zapłacić i żegnamy się czule. Wymieniamy się numerami telefonów i umawiamy się na 10.30 kolejnego dnia. My od 9:00 planujemy zwiedzanie, bo o tej porze otwierają bramy, więc rano się troszkę poszwendamy, zobaczymy tę jedną z większych atrakcji, jakie ma do zaoferowania turystom Iran. Dziś niestety brama zostaje zamknięta przed naszymi nosami. O noclegu w tych okolicach raczej nie byłoby i tak mowy.
Czeka nas dziś druga noc z rzędu pod dachem, znów ciepły prysznic - normalnie czujemy się jak burżuje ;) Usypiamy... ale tej nocy mamy gości, nieproszonych, latających... brrr
Tylko wysoka temperatura powoduje, że nie rozbijamy namiotu, który byłby konkretną osłoną od tego wąsatego paskudztwa.
Jak ja nienawidzę robactwa.... !!!!!

Obrazek

ODPOWIEDZ

Wróć do „Relacje z podróży - 2013”