http://picasaweb.google.pl/101200239593 ... 1127277618
Pomysł wyjazdu urodził się podczas zeszłorocznej „exploracji” Krymu, początkowo miała to być Bułgaria i tamtejsze plaże, ale czas zweryfikował plany oraz listę uczestników.
Wystartowaliśmy 18 lipca z Warszawy w składzie Smutek, Gizmo, Koziołek.
Pierwszego dnia plan był : dojechać do Tokaju i oddać wieczornym atrakcją tego miejsca. Dotarliśmy tam około godz. 16 tej, po wstępnym rekonesansie stwierdziliśmy jednogłośnie, że dupy nie urywa i po zjedzeniu gulaszowej i gulaszu z kluskami obraliśmy kierunek - Rumunia.
Wieczorem byliśmy już kilkanaście kilometrów za Satu Mare w dobrze znanym mi miejscu z zeszłorocznego wyjazdu do Turcji, gdzie okoliczni wczasowicze zażywają kąpieli w „wodach termalnych”. Niestety był koniec weekendu i po pustych skrzynkach stwierdziliśmy, że chyba dzisiaj pójdziemy szybko spać.
Jednak będąc już w tym ośrodku postanowiliśmy również skorzystać z właściwości leczniczych źródełka i zanurzyliśmy się w tej śmierdzącej na kilometr wodzie. Po kąpieli ,żeby za dobrze i za zdrowo się nie czuć zrobiliśmy po kilka browarków zakąszając winkiem i bountami. Niestety „restauracje „ w ośrodku czynne były aż do 22 giej , więc poddaliśmy się z ich otwieraniem i udaliśmy się do naszego 3m2 domku na zasłużony odpoczynek.
W poniedziałek wystartowaliśmy rano , żeby zmierzyć się z słynną 67C zwaną Transalpiną . Wszystko szło sprawnie pomijając kosmiczne temperatury. W miastach, które na ogół nie mają obwodnicy KTMy miały temperaturę oleju taką, że był pomysł dorysowania kilku kresek na wskaźnikach, żeby poprawić sobie i sprzętom samopoczucie .
Gdy dotarliśmy do transalpiny przyznam, że byłem trochę rozczarowany ponieważ na drodze plasującej się w dziesiątce najpiękniejszych szutrówek na świecie – nie było szutru, tylko dużo nowego asfaltu i co jakiś czas ekipy drogowców robiące kolejne odcinki. W pewnym momencie zaszło słońce za chmury i rozpętała się burza. Nie wróżyło to nic dobrego. I długo nie było trzeba czekać, na jednym z krzyżowań, pomyliliśmy drogi i zjechaliśmy w gruntówkę. Od tego momentu była to chyba największa offrodówka jaką przeżyliśmy wspólnie. W kilka chwil górskie drogi zamieniły się w rwące potoki, potworzyły się głębokie, miejscami na ok. pół metra kałuże, do tego ciągłe wspinanie się po śliskich i ostrych jak żyletki kamieniach.( Po jakimś czasie dopiero Smutek zauważył, pięknie nadciętą przednia oponkę.)Takie warunki nie odstraszyły nas od dalszej jazdy, ale chcieliśmy mieć to już za sobą. Niestety im wyżej w góry tym gorzej, perspektywa powrotu nikomu się nie uśmiechała, po tym co już udało się przejechać i zaliczyć. Każdy z nas myślał chyba ,że już za tym zakrętem dojedziemy do zaplanowanej przełęczy i tam już tylko z górki . Niestety tak się nie działo i nasze błądzenie trwało coraz dłużej. Kulminacją naszej wytrzymałości psychicznej była chyba ostatnia wspinaczka początkowo drogą z tak głębokimi koleinami, że nasze kufry mocno spowalniały, ostro ryjąc leśne runo, zmieniająca się w wąska na szerokość motocykla i o nachyleniu czarnej trasy narciarskiej, wyłożonej pięknymi i ostrymi kamieniami i głazami ,a do tego ciągle padający deszcz. Ta sytuacja i fizyczne wycieńczenie spowodowały , że podjęliśmy decyzję o zawrotce i przeżyciu raz jeszcze tego samego, tylko od tyłu .
Było to dla nas, chyba wszystkich, jak dotąd największa ekstrema jaką przeżyliśmy w tych górach
Robiło się ciemno więc jednogłośnie stwierdziliśmy, że na ten dzień Karpaty nas pokonały i postanowiliśmy zawrócić do najbliższej miejscowości. Niestety mapa się rozpłynęła i nie wiedzieliśmy gdzie się kierować. Zatrzymaliśmy się przy najbliższych zabudowach i wtedy oczom naszym ukazało się kilka samochodów terenowych. Byliśmy uratowani ponieważ była to polska ekipa offroad-owa, która cały dzień tak jak my błądziła po górach, a mieli gps-y i mapy bez białych plam. Padła decyzja, że wracamy 30 km do miasteczka i rano atak nr 2.
Żałuję tylko, że nie mamy ani jednego zdjęcia, ale za każdym razem jak sobie o tym przypominałem to mój KTM leżał akurat na tym kufrze w którym był aparat. Ponadto pewnie brak czucia w dłoniach nie pozwoliłby na naciśnięcie spustu aparatu .
Jak okazało się następnego dnia, droga którą jechaliśmy nawet 10 lat temu nie mogła być transalpią, ale pozostanie w naszej pamięci jeszcze długo .
Wieczorem dojechaliśmy nad morze do 7 km na północ od Konstancy do miejscowości Malaya. Palmy, hotele 5 gwiazdek , casina, itp. Rozbiliśmy namioty na kampie praktycznie na samej plaży i ruszyliśmy w miasto.
Niestety ludzie z tych hoteli chyba nigdy nie wychodzą ponieważ miasto było puste. Wszystkie cluby, bary itp. były zamknięte ale nie przeszkodziło nam to w lekkim upodleniu .
Środa rano pada decyzja – jedziemy do Złotych Piasków……………….. .…
…………….po udanych negocjacjach z Koziołkiem ,który postanowił ,ze zachód i wschód słońca obejrzy na plaży a potem będzie musiał odespać te upojenie………… emocjonalne, udało nam się w końcu zwinąć nasz obóz i razem ok. 15 tej ruszyliśmy …….
Przemierzając drogę z Rumunii do Bułgarii malowniczym wybrzeżem morza czarnego, Gs na jednych z agrafek zaliczył malutki uślizg. Na szczęście motorek a nie kierowca miał założoną zbroję i to uchroniło go od uszkodzeń . Ten malutki incydencik nie przeszkodził w dalszym kontynuowaniu podróży i około 18-tej byliśmy na miejscu…… I w końcu to, na co czekaliśmy od początku ………………………………………. ……. gorące morze, schłodzony alkohol i pyszna pizza
„Skoro świt” ruszyliśmy z powrotem w stronę Rumuni. Wieczorem dotarliśmy na początek drogi 7C nazwanej trasą Transfogarską. Delikatne ruchy na mieście spać.
Piątek to uczta dla oczu. Trasa Transfogarska wije się pomiędzy najwyższymi szczytami Karpat i robi niesamowite wrażenie. 100 km zajęło na jakieś 4 godziny. Następny etap to dojechanie do granicy i nocleg w Satu Mare.
Jadąc drogami przez kolejne miasteczka rumuńskie gdzieś na skraju, Gizmo zauważył odpoczywającą karawanę cygańską .Były to dwie rodziny ,sądząc po 2 wozach, i nieeeezliczona ilość dzieciaków. Postanowiliśmy zrobić sobie z nimi zdjęcia, problem tylko jak im to zaproponować, i wtedy Sławek wpadł na pomysł wymiany barterowej, my im chińskie zupki przemierzające z nami od samego początku i zajmujące cały kufer, a oni nam udostępnienie siebie do foto Efektem jest zdjęcie na tle zachodzącego słońca z całym ich dobytkiem
Do Satu Mare, dojechaliśmy już wieczorem w odnalezieniu hotelu za godziwe pieniądze pomogli na miejscowi Rider-si, którzy dzielnie przemierzają ulice miasta na swoich hondach CBR itp. w krótkich spodenkach i japonkach . Musze dodać, że miasto to nocą wygląda jeszcze piękniej

Sobota to już powrót do domu. Przez Węgry pojechaliśmy skrótem w związku z czym pokonaliśmy jedną z rzek promem, który obsługiwał przemiły Węgier z browarkiem w ręku. Miał z nas niezły ubaw, ponieważ podczas przemieszczania wymienialiśmy swoje opinie w kwestii zasady działanie tegoż statku wodnego, zupełnie pozbawionego jakiegokolwiek mechanicznego napędu. Nadmienię, iż opinie niekoniecznie były zgodne.
O godz.11 tej byliśmy w domu.
Podsumowując:
Przejechaliśmy prawie 4000 km z czego najbardziej warte zobaczenia są Rumuńskie Karpaty, wydaliśmy ok. 2000 zl. Spaliśmy głównie w pensjonatach, chociaż zabraliśmy namioty (ostatni raz). Cena za os. to ok. 30 - 50 zł. Jedzenie w Rumuni jest parszywe, więc jeśli ktoś jest na diecie to idealny kraj dla niego. Drogi są w większości świeżo wyremontowane. Przy okazji chciałbym namówić każdego kto będzie planował podróż przez lub po Rumuni i lubi szybkie winkle i podjazdy na odcinek E81 ZALAU - CLUI-NAPOCA. Nie jest to kraj do imprezowania, standardowo wieczorem wszystko jest zamknięte .
Czy pojedziemy tam jeszcze raz ????
Myślę, że kolejna potyczka z Karpatami będzie nasza .
W wyprawie udział wzieli:
Smutek KTM 990 ADV
Gizmo KTM 990 ADV
Koziołek BMW 800 GS
Tekst by Smutek,Koziołek, Gizmo
Fotki :
http://picasaweb.google.pl/101200239593 ... umunia2010#