






Znów odnajdujemy się z Tomaszem ale tylko na chwilę... odjeżdżam, zatrzymuję się tak by trzasnąć mu fotkę i kolejny raz spotkamy się na rozwidleniu dróg.


Kolejna przełęcz:








Jest ciepło, bardzo! 25*C rozpieszcza nas przed czymś potwornym, przed czymś co czeka na nas późnym popołudniem. Dojeżdżam niespiesznie do skrzyżowania, w cieniu czeka na mnie śpiący Tomasz. ustalamy, że nie tracimy czasu, zjeżdżamy do wioski, tankujemy i wracamy z powrotem na nasza trasę. Trzeba tu uważać z tankowaniami bo to pierwsza stacja benzynowa na tej trasie od morza, około 120km odcinka a stacja na która zjeżdżamy też nie leży przy samej trasie jaką obraliśmy! Kolejna też nie zapowiada się zbyt szybko. Na stacji w Ispir spotykamy parkę na KTM, chyba 990, z którego cieknie paliwo po zatankowaniu. Litr, może dwa... właściciel tylko się uśmiecha, że to norma jak za dużo się naleje...a ja przeliczam to od razu na przejechane kilometry...było by tego ponad może nawet 50! Taki już jestem, nie lubię jak coś się marnuje. Tomasz chyba tez miał wyraźną ochotę przystawić butelkę do wężyka

Za nami 200km, czas ruszać dalej, Jezioro van wzywa, a przy nim magiczne szczyty w tym ten "nasz", z czwórka z przodu, drugi co do wysokości szczyt w Turcji, Suphan Dagi - 4053m n.p.m.



Oczywiście znów jadę sam, pewnie za karę, że marudzę ze zdjęciami. Potem muszę zasuwając wściekłym tempem a Tomasz leci sobie lajtowo oszczędzając paliwko... ale i tak pod dystrybutorem to ja mam uśmiech od ucha do ucha!
A straty odrabiałem na takich odcinkach:


Na zakrętach też dawałem z siebie wszystko!

150km dalej znów napełniamy nasze zbiorniki, ubieramy coś od deszczu bo wiszące chmury nie wróża nic dobrego. Ubieramy to dużo powiedziane, ubiera Tomasz, mi niewiele zostało po kradzieży a kupić nic się do tej pory nie udało...
Godzinę później muszę odpalić na nowo SPOTa, nawigację - tak nas zlało, pioruny tak strzelały, że cała elektronika się powyłączała. MP3 zalane - trzeba wysuszyć, o sobie już nawet nie wspominam, bo nie wypada. jedyne co warto wspomnieć, to darłem się z bólu jak oszalały ciskany kulkami grady sypiącymi się z nieba. jak by ktoś mnie szpilkami kłuł, nie pomogło, że zwolniłem do 30km/h - raz z bólu, dwa, że na tyle pozawalała widoczność... Życie jest piękneeee - pomyślałem

Po zmierzchu temperatura spada poniżej zera, mokre ciuchy potęgują tylko uczucie zimna i jest już pewne, że tego dnia znów nie dojedziemy tam gdzie planowaliśmy. Z przydrożnego "kranika" tankujemy naszą 5L butelkę wodą, robimy drobne zakupy i ruszamy w poszukiwaniu noclegu. W ciemnościach pomagają nam w tym nawigacja i doskonałe doświetlenie pobocza przez SuperMini świecące z pokładu EnJoya. Wybieramy bezbłędnie wjazd, odjeżdżamy od wioski jakieś 2-3km, dodatkowo oddziel nas od niej rzeka, więc nikt nas na skróty nie odwiedzi, jeśli już to będą musieli dojechać tu drogą. Z pewnością nas jednak dostrzegli, bo po ciemku szukanie płaskiego odcinka w górach trwa chwile. Do końca płasko nie jest ale nam się podoba. Parkujemy motocykle, rozstawiamy namiot i chcemy zabrać się do kolacja ale odpuszczamy ten temat. gasimy szybko czołówki bo z wioski na dole słychać liczne strzały. Do dziś nie wiemy czy strzelali sobie na wiwat, czy może do nas... pewnie z takiej odległości nic by nam nie mogli zrobić ale na wszelki wypadek prysznic robimy sobie w pospiechu i czym prędzej tulimy się do Matki Ziemii i usypiamy.
Motocyklom przebieg powiększył się o ponad 510km.


