
Piątek 6 września, godzina 11.00
Wszystko kończy się tak, że tego dnia, tuż przed wyjazdowym weekendem wszystkich potrzebnych rzeczy mam po dwa kpl. Dodatkowo, awaryjnie kilku znajomych czekało by zdemontować to co potrzeba ze swoich XTRów i pożyczyć... DZIĘKI chłopaki! Fajnie jest wiedzieć, że w tym świecie są jeszcze ludzie na których można liczyć!
Połowa gratów ląduje na półce, trudno – nie będę teraz robił z gęby... i nie będę tego odsyłał ludziom, którzy stawali na głowie by mi to załatwić na czas. Sprzeda się po powrocie. Straty muszą być, zawsze można to potraktować jako nauczkę.
Po pracy zgarniam to wszystko i z tatą, szwagrem, kolegą zabieramy się do roboty. Po 4h już wiemy, że to co przyszło nie pasuje...przeróbki: wiertarka, kątówka, młotek, nowe śruby, naciąganie i o 23.00 kończymy mniej więcej w połowie roboty. Sen.
Sobota 7 września.
Sklep, garaż i tak mija kolejny dzień. Nadal nieskończone mimo, że przez cały dzień przy moto pracowały co najmniej dwie osoby. Na niedzielę zostaje co prawda tylko kosmetyka i jazda próbna ale i to się nie udaje – trzeba się było w końcu również spakować i odsapnąć od tego wszystkiego.
Poniedziałek 9 września
11:00 SMS od Tomasza: „Mam wizę, ruszam. Mam 400km do Ciebie, będę po 17.00”
Po pracy ruszam do garażu, tam między śrubą, kluczem a nakrętka odbywają się urodziny siostry, która doskonale rozumie, że inaczej się nie da, w końcu zna mnie nie od dziś

Spać kładziemy się około 23, tzn Bathory bo ja usypiam około 1 tylko po to by o 3 zerwać się do pracy.
Wtorek 10 września
2h snu, dzień w pracy i w końcu ruszamy. O 14.00 ale ruszamy! Plan na dziś...
nie zgadniecie

Kilka zdjęć z przygotowań maszyny, z wyjazdu:














Przed startem udało się też "wyprodukować" małego trailerka

http://youtu.be/e-ESEOrpbXc
Wtorek 10 września
Po 2h snu budzę się i szybciutko do pracy. Zostało tyle na ostatni dzień, że nie mam czasu nawet ziewnąć. Na szczęście w pracy wszystko idzie tak jak powinno, nic się nie komplikuje i około 12.30 opuszczam biuro by zacząć w końcu przytwierdzanie gratów do motocykla. Na chwilę spuszczam swoją torbę z oczu i Tomasz podmienia mi ją dając w zamian swoją - taką samą tylko wypchaną cięższym towarem


Ustawiamy motocykle do pamiątkowego zdjęcia. Pstryk i możemy ruszać. Przycisk rozrusznika i... tylko głuche kręcenie. Nie odpala.
Czy to w ogóle dojedzie, wrócisz nim ? - pyta z uśmiechem na twarzy Tomasz.
Mam taką cichą nadzieję – odpowiadam i próbuję raz jeszcze.
Pokręcił z 5 sekund i odpalił! Biegiem na stację benzynową a tam scenka się powtarza, Tomasz powtarza również swój tekst, tym razem już bez uśmiechu na ustach a z niepokojem na twarzy. Mi tez nie jest do śmiechu! Znów 5 sekund kręcenia i ruszamy. Zdecydowanie muszę gdzieś po drodze zmienić mapę w świeżo zainstalowanym Power Comanderze.
2h później ściskam już w dłoni paszport z wklejoną doń wizą Federacji Rosyjskiej. Ileż mnie ona kosztowała nerwów, pieniędzy – nie wspomnę bo musielibyście czytać kilka linijek wulgaryzmów. Dałem du...znaczy ciała i to ostro. No ale cóż, jak już wspominałem – nikt nie mówił, że będzie lekko

Te 130km z Zambrowa do Warszawy, mimo, że pokonane w spokojnym tempie dało Tomaszowi do myślenia i stwierdził, że bez deflektora to on dalej nie jedzie. Kilka telefonów i już wbijam adres do nawigacji. Wyrok brzmi 18km. Jak ja kocham jazdę po mieście, w godzinach szczytu, pełni obładowanym motocyklem, szafą na kółkach... Na szczęście jest to w miarę po drodze. Ruszamy.
3km dalej Tomek nie wytrzymuje i wyprzedza mnie, prowadzącego – akurat w miejscu gdzie mieliśmy skręcać w prawo...dlatego tak spokojnie jechałem za autem

Montaż deflektorka to długa historia o ginących śrubkach, oczkach puszczanych do ekspedientki, zalotnych uśmieszkach. Ogólnie kupa śmiechu po dość stresującej sytuacji jaka miała niedawno miejsce.
2h później, już z deflektorem oczywiście, zjeżdżamy na stację by napoić nasze rumaki. Ja z niepokojem, bo to nowe moto, nie sprawdzone do końca, a już na pewno nie pod takim obciążeniem. Wynik fantastyczny! Budżet zniesie to bez problemu. Tomasz trochę się krzywi ale na kawę i hot-doga jeszcze mu wystarcza

Lecą kilometry, płynie czas.

Szybko zachodzi słońce, w końcu to już wrzesień. Tomasza Honda ma średnio dobrze ustawione światła więc puszczam go jako pierwszego, niech i on trochę poprowadzi.
Wynik: pakujemy się na autostradę Katowice-Kraków. Na niej około 23:30 przeżywam dramat. Widzę jak Tomasz zasypia i jedzie na barierkę! A ja bezsilnie na to patrzę... Totalna niemoc ogarnia mnie, nie wiem co robić – szybka reakcja, jedyna mądra rzecz na jaką wpadam. Odkręcam na maxa gaz, klakson i wyprzedzam go prawym pasem. Natychmiast ściągam go na najbliższy parking gdzie ustalamy, że na ławce zdrzemnie się 30minut i pojedziemy dalej, zjedziemy z autostrady i w pierwszym dobrym miejscu rozbijamy namiot. 30Minut dla Tomasza sprawia, że również i ja usypiam... w kasku, w którym gra cichutko muzyka, dlatego tez pewnie z 30 minut robi się 90 bo jakoś tak błogo, ciepło, miło. Za to wyspani możemy w miarę bezpiecznie jechać dalej. Jest piekielnie zimno. 8*C a do przejechania minimum 80km. Aż się nie chce ruszać.
Zakładamy na siebie to co jest pod ręką i ruszamy. Gdzieś po 2 nad ranem znajdujemy we mgle kawałek miejsca i rozbijamy namiot. Trochę stromo ale co zrobić, w końcu jesteśmy prawie w górach. Nocleg przy zakopiance:





Trasa: 590km (na mapce i w statystykach brakuje kawałka trasy, dokładnie 70km - padły baterie z zimna w nawigacji

