Wyjechałem z Tarnowa w sobotę koło 6, aby zdążyć na wieczór na kamping w Graz (Austria). Tam miałem się spotkać z bratem (R850GS) który gonił z okolic Monachium.
Potem już wolniej, omijając autostrady przez Słowenię (na początku myślałem że moja nawi wyprowadziła mnie w nieznane, później byłem jej bardzo wdzięczny). Widoki były świetne a to dopiero początek.
Chcieliśmy pozwiedzać Plitvickie Jeziora, ale wysoka temperatura i wysokie ceny, skutecznie nas zniechęciły, zrobiliśmy tylko kilku minutowy postój.
Kulminacyjnym punktem tego dnia miał być przejazd nad tunelem sv Rock (ok18 km szutru wraz z serpentynami i niesamowitymi widokami). Kilka metrów wspinaczki z, na maxa załadowanymi motorami sprawiły że miałem mieszane uczucia, przednie koło jechało tam gdzie chciało, o glebę naprawdę nie było trudno. Po kilku set metrach grząskie małe kamyczki zamieniły się w ubity szuter, więc nie zaniechaliśmy jazdy.
Gdy zjechaliśmy było już coś koło 19 godziny więc pora była aby szukać noclegu, padło na miejscowość Nin. Kamping drogi jak cholera, za ciepłą wodę dodatkowa opłata, za internet też, nawet za "srajtaśmę". No nic zostajemy dwie noce i odpoczywamy. Nazajutrz wypoczęci i pełni energii, pojechaliśmy do Krka zahaczając po drodze o Zadar, bez tobołów i namiotu.
Z ranka planowaliśmy najdłuższy odcinek wyprawy ale zrobiliśmy tylko 350km. Z Nin przez Pag.
Na północ przez Rjekę, później z powrotem na Słowenię gdzie trochę pobłądziliśmy (moja kochana nawigacja). Musieliśmy przejechać przez sporo serpentyn

Niestety ta przeprawa, podziwianie widoków zajęły nam sporo czasu, i musieliśmy szukać noclegu w miejscowości Most na Soczi.
Piątego dnia, z rana mieliśmy w planie pierwszą przełęcz, Vrsic.
Później gonitwa dobrymi (ale i ruchliwymi) drogami do Włoch, tam oczywiście trochę błądzenia, trochę nieporozumień. W miejscowości Ampezzo naszła nas ochota na włoską kawkę, naładowani energią ruszyliśmy na następne winkle, droga wspaniała, piękne widoki, sporo tuneli, mostów jednym słowem "masakra".
Po tej świetnej trasie, nie wiadomo jak i kiedy znaleźliśmy się praktycznie na autostradzie, góry znikły, trzeba było "coś zrobić, szybki postój, nowa trasa, nowe winkle. Konkretnie przełęcz Gardena (niewiem czy fajna czy nie gdyż strasznie nas zlało). Zjechaliśmy do Bolzano i szybkie szukanie noclegu.
Przed nami ostatni dzień wyprawy i największe przełęcze na trasie. Pierwsza była Mendola, od strony Bolzano ma wspaniały asfalt, bardzo przewidywalne łuki i masę szykan, poprzycierałem buty, stopki, kufry, pozamykałem opony ... Miałem ochotę się wrócić i podjechać nią jeszcze raz.
Następna to Passo del Tonale, bez fajerwerków, nawet bym jej nie zauważył, gdyby nie tablice, kolejno Gavia, podjazd kosmicznie trudny (moje zdanie) bardzo wąsko, miałem problemy żeby minąć się z nadjeżdżającym z przeciwka GSem, nawrotki tak ciasne i różniące się poziomem że 1 bieg był zbyt niski. Ale widoki chyba najładniejsze na całej trasie.
Zaraz za nią to na co czekałem całą wyprawę czyli Stelvio (Passa del Stelvio), Jako że kończyło się nam paliwo, trzeba było szukać stacji i tu wściekłość na włoski (sam nie wiem jak to nazwać) plan dnia, od 12 do 15 wszystkie stacje były zamknięte, na szczęście znaleźliśmy taką z automatem.
Piękny podjazd, bez drzew, budynków, tylko droga, tunele i w cholere kolaży, szybko się ochłodziło chyba nawet do 15 stopni, ale po takich upałach źli nie byliśmy.
Sama przełęcz to masa barów, kramów, ludzi, motorów, rowerów, ale mimo wszystko widok na drugą stronę jest wspaniały.
Później już tylko pogoń do Monachium, aby zdążyć przed nocą, dość szybki przejazd lokalnymi drogami, szybki mandacik w Austrii 20 euro za 63km/h w terenie zabudowanym, nocleg u Brata i samotny jeszcze szybszy powrót autostradami do samego Tarnowa.
Mam nadzieję że moderator będzie wyrozumiały co do ilości zdjęć w poście i ilości informacji zawartych w tekście. W razie pytań śmiało pisać tu.